Saturday, January 28, 2017

Dzien 13 - 15 El Chalten czyli trekking w cieniu Mt Fitzroy (+film)

Sialalalalaaaaa

Jezeli Patagonia jest "disneylandem backpakerow" to maleńkie El Chalten jest jego stolicã. Zalozone przed niespełna trzydziestu laty miasteczko powstało jedynie jako pretekst i dowod na zasiedlenie terytorium w cichym sporze granicznym miedzy Argentyna i Chile. W ciagu trzech dekad wyroslo jednak na jeden z najwazniejszych centrow turystycznych po tej stronie Andow. Ale w zupelnie innym rozumieniu tego slowa niz nam sie wydaje.

 

Składajace sie wlasciwie z parterowych budynkow miasteczko pełne jest umorusanych młodych ludzi z plecakami. Wełniane czapki i ogorzałe twarze tych ktorzy wrocili z trekkingu mieszaja sie z zdezorientowanymi spojrzeniami nowych. Schroniska, namioty, bary sniadaniowe i gorskie burgerownie z lokalnym piwem przemieszane sa ze sklepami trekkingowymi oraz porozbijanymi na prywatnych parcelach, wydawalo by sie ze chaotycznie, namiotami. Backackerow interesuja wlasciwie tylko dwie rzeczy co widac po reklamach porozwieszanych gdzieniegdzie na schroniskach i płotach: wifi i prysznic. W tej właśnie kolejnosci...

Wieczorem, gdy doslownie i w przenosni "zalogowalismy" sie w Pudu Lodge przyszedł czas na kolejne przepakowanie sie i zebranie ekwipunku na trzydniowe wyjscie w góry. Warto tutaj zrobic mala dygresje dotyczaca SKALI Ladolodu Patagonskiego ktorego bezkresne lodowe pola rozposcieraja sie na ponad 450kilometrow z polnocy na poludnie i prawie osiemdziesiat kilometrow ze wschodu na zachod. To najwieksze po Antarktydzie i prawie rowne z Grenlandia "składowisko" lodu na naszej planecie. Za wielkimi masywami górskimi kryja sie niezbadane pola lodowe grube na TRZYSTA metrow z ktorych gdzieniegdzie, małymi "szparkami" dolin i przełeczy wylewaja sie do naszego swiata lodowce, takie jak te opisywane w poprzednim wpisie tego bloga. Zeby uswiadomic Wam ogrom tego fenomenu zaprosiłem do pogladowej planszy dwie urodziwe modelki:

 

Stojacy po lewej stronie Niko pokazuje prawa reka opisywany niedawno Perrito Moreno, preżacy sie po prawej Piecu  lewa reka pokazuje masyw Torres del Paine w ktorym spedzilismy piec dni pokonujac słynna pętle "W",  a prawa okolice Mount Fitzroy i El Chalten.... (!!!) Wielkosc lodowych niezbadanych pól przytłacza, z tej perspektywy wszystko co zobaczylismy do tej pory wydaje sie nie miec zadnego znaczenia...


 

Poranne pakowanie plecaka to juz rutyna. Rzeczy na sztorm, wiatr i deszcz. Standartowo czapki, rekawiczki i wojskowa racja zywieniowa na wszelki wypadek. Spiwory w wodoszczelnych workach podczepiamy pod plecaki, karimaty do boku, gdzies na szekli kubek na poranna kawe, omawiamy z lokalnym przewodnikiem mape 

 

I ruszamy w kierunku pierwszego obozowiska bedacego nasza baza wypadową.


 

Po drodze mijamy słynne Electric Moutain...

 

... i w dwie godziny pokonujemy pierwsze dziesiec kilometrow baśniowym lasem pełnym powalonych konarów...

 

... i dzikich strumieni.

 

Ostatnie prawie dwa tygodnie  "biegania" po górach pozytywnie odcisneły sie na naszej tężyznie fizycznej. Stracilismy po kilka kilogramow, a takie dziesiec kilometrow z plecakiem pagorkowaty las nie robi na nikim zadnego wrazenia. Po drodze rozmawiamy o najnowszych odkryciach fizyki...
Szałasy lesnego obozowiska Piedra del Fraile zaskakuja swoim urokiem. Witaja nas rozłożyste konary drzew pod ktorymi wieczorem rozbijemy namioty. Odkładamy w kąt plecaki, zjadamy przygotowane wczesniej kanapki i ruszamy na pierwsze spotkanie z Mt Fitzroy'em:)

W miedzyczasie, jak to w Patagonii zmienia sie pogoda, robi sie szaro-buro i wzmaga sie wiatr... przewodnik zabiera nas poza szlak. kroczac bezkresną morenową doliną doswtadczamy wrażenia bycia na obcej planecie. Jeżeli kojarzycie scene filmowa  bitwe o Helmowy Jar z pierwszej czesci Wladcy Pierscieni Petera Jacksona... jeżeli kojarzycie film Prometeusz Riddleya Scotta... jeżeli pamiętacie planety z firmu Interstellar Nolana.... wszystko to mogło by zostac nakrecone w tym wąwozie.

 

Przewodnik nas nie oszczedza, a na dodatek ma tą mało przez nas lubiana przypadłosc polegajacą na zdecydowanym zaniżaniu szacunkow dotyczacych czasow i dystansow naszych wyjsc w gory:))) Wiatr robi sie niezmiernie silny, walczac glownie z nim mijamy zakole rzeki oraz zchodzace w jej nurt dwa "małe" lodowce...

 

Trasa robi sie BARDZO wymagajaca...

 

... wlasciwie caly czas podchodzimy utkanymi z ostrych głazów morenami.

 

 

 

Pogoda znow robi nam niespodziankę i gdy docieramy do celu na kilkadziesiat minut odsłania nam z chmur w całej swej okazałości majestatyczne zbocze Góry Fritzroy'a...

 

Nie mija kilka chwil i zrywa sie porywisty wiatr. Szkwały przechodza w potezne uderzenia. Gnane z coraz wiekszymi predkosciami powietrze nie moze znalezc ujscia z kotliny w ktorej obserwujemy Fitzroy'a i zaczyna szalec unoszac wode z juziorka. Na tafli tworza sie traby powietrzne i zaczynaja dziac rzeczy nieslychane. Male  strozki skalnych potokow znikaja zmienione przez tornado w mgliste obloki. Wieje szalenczo. Ciezko usiedziec nawet bedac oslonietym przez duze kamienie. Robi sie tak bardzo niebezpiecznie ze podejmujemy decyzje o ucieczce i zejsciu nizej. Okazuje sie ze bramy piekla dopiero sie otwieraja. Wiejacy z predkoscia grubo ponad 140kmh na godzine wiatr zaczyna w swych porywach... osuszac i zawracac sporych rozmiarow gorski potok. Niesamowity widok znikajacej z za kamieni wody, chwilowej rownowagi, odslonietego dna i skalistych progow wodnych. I znowu wieje minimalnie mniej a woda nadrabia zaleglosci i tak kilka razy na przemian. wojtkowi odlatuja z glowy okulary i juz wiecej ich nie zobaczy, gilbertowi tez spadaja na skaly, ale jak sie okazuje odnajdujemy je bez jednej z szybek. Trzeba zchodzic, trzeba uciekac bo to nie sa zarty....

Noc w obozie mija spokojnie, poranne sniadanie sklania nas do zmiany planow. Dzis nie zrobimy dwudziestu kilometrow po gorach aby zobatrzyc Fitzroya z drugiej strony tylko wybieramy alternatywny plan wyjscia na punkt widokowy.  O i co okaze sie przelomowe a o czym nizej - dzis na wniosek Kazia i Rafalka spimy w hoteliku a nie w namiotach. Jestesmy zmeczeni jak cholera...Yeah !!!!


 


 
- kto zgadnie co je Piecu?:)))

Ponizej kilka fotek z trekkingu ktorych nie udalo mi sie przypisac do tej historii:)

 


 


 

Ostatni rzut oka na Mount Fitzroy i...

 

Ostatnie kroki w El Chalten


Leniwy poranek, ma sniadanie gofry i nalesniki z Nutella (Seba wcale, ani kawaleczka, nic a nic a nic nie wciagnal:)))

 

Ostatnie wspolne zdjecie z Fitzroyem w tle...

 

i ruszamy w strone lotniska. Przed nami Urugwaj.


Teksty dnia:

Uwaga uwaga. To co opisze ponizej nie jest ani tekstem dnia, ani nawet memem. To jedno z bardziej donioslych wydarzen w prawie dziesiecioletniej historii Trzynastu:) 

A mianowicie, poprzez szereg taumatycznych doswiadczen, gdzie duzy wplyw mial camping Italiano wypowiadany od wielu lat cichy i niedosc wyraznie wybrzmiewajacy poztulat Rafalka "zeby zylo sie bardziej" znalazl podatny grunt. Gdzies wsrod lodowcow Patagonii, po dwoch tygodniach trekingu do tego glosu przylaczyl sie Kaziu. Nie trzeba bylo czekac nawet godziny, aby w gronie Trzynastu uksztaltowalo sie pierwsze stronnictwo polityczne czyli:

PARTIA PRZYJACIOL KOMFORTU
Prezes: Rafal
Wiceprezes: wybrany mimo ze zaocznie to jednoglosnie : Baron
Sekretarz: Kaziu

Cele statutowe:
 - walczenie o upgrady w hotelach, prowadzenie niezaleznego rankingu restauracji, hoteli i lokali rozrywkowych itp :))))

Idzie nowe. Jutro Buenos Aires:)

Kolejny odcinek naszego filmu tu:

https://youtu.be/sU3Jbqr8HMk



No comments:

Post a Comment