Wednesday, February 1, 2017

Dzień 17 - Urugwaj na spontanie

Co zrobic z kolejnym dniem w Buenos Aires?

To naturlne, trzeba wyjechac do Urugwaju:) Ale od początku, bo jestem Wam winien kilka słów wyjaśnienia. Niestety od wczoraj nasza grupa podzieliła sie na dwie prawie idealne połowy. Do Buenos Aires polecieli z El Calafate Niko, Piecu, Kaziu, Rafal, Gilbo i ja.




W dalszą podroż, nad wodospady Iguazu zas polecieli Tomek, Seba, Dyrmit, Popek i Wojtek.



To dla pierwszje grupy poczatek końca wyprawy, niestety czesc z nas po osiemnastu dniach musiała wracac juz do Europy. Wzgledy bardzo różne ale dla każdego ważne.  Staramy sie zawsze tak organizowac wyprawy, aby byla opcja wczesniejszego powrotu po zaliczeniu glownych atrakcji... Czekam niecierpliwie na pierwszy wpis do bloga z dnia nr 17 od grupy ktora nadal podrozuje, ja zas chetnie podziele się tym jak wykorzystalismy ostatnią dobę w Ameryce Poludniowej.

Wyobrazcie sobie taką sytuacje. Budzicie sie w Buenos Aires, macie samolot do Europy wieczorem  i... biegniecie o swicie na statek ktory bierze Was do sąsiadów - do Urugwaju. Pomysł ten zrodzil sie w głowie Kazia ktory koniecznie chciał w tym kraju dorwac swojego starego znajomego Dżosza. Ja oprocz spotkania z Dżoszem miałem ogromna chrapkę na "doliczenie" sobie w podroznicej aplikacji BEEN kolejnego kraju ktory udało mi sie odwiedzić:) Dzieki wizycie w Urugwaju mój  licznik wskazuje już 54 państwa. Daleko mi do Seby który właśnie wbije za chwile setke, ale mam jeszcze troche czasu aby go przegonić:)

Pierwsza decyzja po wyokrętowaniu się bylo wypozyczenie szescioosobowego melexa:)

 

... decyzja doskonała. Colonia del Sacramento w Urugwaju wyglada jak... krzyżowka Kuby z jakims portugalskim miasteczkiem. Zabudowa jedno pietrowa, piękna zieleń i nie wiadomo zupełnie dlaczego praktycznie na każdej ulicy spotkać można zabytkowy samochód...

 




W jednej z czarujących knajpek zjedliśmy późne śniadanie i...

 

udaliśmy się na poszukiwania Dżosza. Naszym przewodnikiem był Kazz, który tak sie zamotał z koncepcją, że zwiedziliśmy chyba wszytkie ulice w mieście zwiedzilismy, znajdujac po drodze bardzo dziwne eksponaty, jak na przykład ten samochód z dziurą po kuli w szybie:

 

... czy tez stragan ze starymi tablicami rejestracyjnymi:)



Im bardziej słońce wznosiło sie ku zenitowi tym bardziej robilismy sie ospali i leniwi.

W porze obiadowej udzielił nam sie już zupełnie klimat Panamy. Podjeliśmy wtedy decyzje, że warto rozważyc kolejną wyprawę w okolice Ameryki Łacińskiej. Popoludnie mineło nam na objadaniu się wyjątkowo okropnymi potrawami i popijaniu Mojito....

... dobrego nastroju nie popsuło mi nawet to że płynący z powrotem prom miał prawie dwie godziny opoznienia i zamiast spokojnej kolacji z chłopakami miałem czas jedynie na szybki prysznic i wyjazd na lotnisko. Popoludnie w Urugwaju wydawało się mglistym wspomnieniem... Czas do domu...





Tuesday, January 31, 2017

Dzien 16 - Przerwa w Buenos Aires

To był bardzo spokojny dzień, przynajmniej dla grupy która udała sie do Buenos Aires o czym szerzej napisze kolejnym razem. Po ponad dwoch tygodniach bieganiach po górach, lasach i rumowiskach skalnych takich jak to w Torres Del Paine:



Spotkał nas zasłużony odpoczynek w Buenos Aires. Oprócz porannych zakupów nie zrobiliśmy tego dnia ZUPELNIE NIC, no chyba że robieniem czegoś nazwiemy popołudniową drzemkę:)

Wieczorem zaś udaliśmy się na magiczny, argentyński, oryginalny pokaz Tango połączony z kolacją. Energia i siła tańca Argentyńczyków nie daje się zamknąć w żadne opisy czy oddające choć fragment   emocji fotografie...

 


Wpis krotki bo odpoczywamy!

PS1 - Komunikat techniczny:
- Tomek zmontowal kolejny odcinek naszego Videobloga. Zeby to jakos zoorganizowac dodalem w tytule kazdego dotychczasowego wpisu dziennego info o korespondujacym z danym wydarzeniem filmie oraz osadziłem player Youtube na koncu odpowiednich tekstow. Przypominam że prowadzimy takze swoje videblogi do których linki możecie znaleźć bezpośrednio tu:

Kanał Trzynastu na YouTube


PS2 - Wszystkim odwiedzajacym Buenos polecamy restauracje Don Julio #PPKapproved :)

 

Saturday, January 28, 2017

Dzien 13 - 15 El Chalten czyli trekking w cieniu Mt Fitzroy (+film)

Sialalalalaaaaa

Jezeli Patagonia jest "disneylandem backpakerow" to maleńkie El Chalten jest jego stolicã. Zalozone przed niespełna trzydziestu laty miasteczko powstało jedynie jako pretekst i dowod na zasiedlenie terytorium w cichym sporze granicznym miedzy Argentyna i Chile. W ciagu trzech dekad wyroslo jednak na jeden z najwazniejszych centrow turystycznych po tej stronie Andow. Ale w zupelnie innym rozumieniu tego slowa niz nam sie wydaje.

 

Składajace sie wlasciwie z parterowych budynkow miasteczko pełne jest umorusanych młodych ludzi z plecakami. Wełniane czapki i ogorzałe twarze tych ktorzy wrocili z trekkingu mieszaja sie z zdezorientowanymi spojrzeniami nowych. Schroniska, namioty, bary sniadaniowe i gorskie burgerownie z lokalnym piwem przemieszane sa ze sklepami trekkingowymi oraz porozbijanymi na prywatnych parcelach, wydawalo by sie ze chaotycznie, namiotami. Backackerow interesuja wlasciwie tylko dwie rzeczy co widac po reklamach porozwieszanych gdzieniegdzie na schroniskach i płotach: wifi i prysznic. W tej właśnie kolejnosci...

Wieczorem, gdy doslownie i w przenosni "zalogowalismy" sie w Pudu Lodge przyszedł czas na kolejne przepakowanie sie i zebranie ekwipunku na trzydniowe wyjscie w góry. Warto tutaj zrobic mala dygresje dotyczaca SKALI Ladolodu Patagonskiego ktorego bezkresne lodowe pola rozposcieraja sie na ponad 450kilometrow z polnocy na poludnie i prawie osiemdziesiat kilometrow ze wschodu na zachod. To najwieksze po Antarktydzie i prawie rowne z Grenlandia "składowisko" lodu na naszej planecie. Za wielkimi masywami górskimi kryja sie niezbadane pola lodowe grube na TRZYSTA metrow z ktorych gdzieniegdzie, małymi "szparkami" dolin i przełeczy wylewaja sie do naszego swiata lodowce, takie jak te opisywane w poprzednim wpisie tego bloga. Zeby uswiadomic Wam ogrom tego fenomenu zaprosiłem do pogladowej planszy dwie urodziwe modelki:

 

Stojacy po lewej stronie Niko pokazuje prawa reka opisywany niedawno Perrito Moreno, preżacy sie po prawej Piecu  lewa reka pokazuje masyw Torres del Paine w ktorym spedzilismy piec dni pokonujac słynna pętle "W",  a prawa okolice Mount Fitzroy i El Chalten.... (!!!) Wielkosc lodowych niezbadanych pól przytłacza, z tej perspektywy wszystko co zobaczylismy do tej pory wydaje sie nie miec zadnego znaczenia...


 

Poranne pakowanie plecaka to juz rutyna. Rzeczy na sztorm, wiatr i deszcz. Standartowo czapki, rekawiczki i wojskowa racja zywieniowa na wszelki wypadek. Spiwory w wodoszczelnych workach podczepiamy pod plecaki, karimaty do boku, gdzies na szekli kubek na poranna kawe, omawiamy z lokalnym przewodnikiem mape 

 

I ruszamy w kierunku pierwszego obozowiska bedacego nasza baza wypadową.


 

Po drodze mijamy słynne Electric Moutain...

 

... i w dwie godziny pokonujemy pierwsze dziesiec kilometrow baśniowym lasem pełnym powalonych konarów...

 

... i dzikich strumieni.

 

Ostatnie prawie dwa tygodnie  "biegania" po górach pozytywnie odcisneły sie na naszej tężyznie fizycznej. Stracilismy po kilka kilogramow, a takie dziesiec kilometrow z plecakiem pagorkowaty las nie robi na nikim zadnego wrazenia. Po drodze rozmawiamy o najnowszych odkryciach fizyki...
Szałasy lesnego obozowiska Piedra del Fraile zaskakuja swoim urokiem. Witaja nas rozłożyste konary drzew pod ktorymi wieczorem rozbijemy namioty. Odkładamy w kąt plecaki, zjadamy przygotowane wczesniej kanapki i ruszamy na pierwsze spotkanie z Mt Fitzroy'em:)

W miedzyczasie, jak to w Patagonii zmienia sie pogoda, robi sie szaro-buro i wzmaga sie wiatr... przewodnik zabiera nas poza szlak. kroczac bezkresną morenową doliną doswtadczamy wrażenia bycia na obcej planecie. Jeżeli kojarzycie scene filmowa  bitwe o Helmowy Jar z pierwszej czesci Wladcy Pierscieni Petera Jacksona... jeżeli kojarzycie film Prometeusz Riddleya Scotta... jeżeli pamiętacie planety z firmu Interstellar Nolana.... wszystko to mogło by zostac nakrecone w tym wąwozie.

 

Przewodnik nas nie oszczedza, a na dodatek ma tą mało przez nas lubiana przypadłosc polegajacą na zdecydowanym zaniżaniu szacunkow dotyczacych czasow i dystansow naszych wyjsc w gory:))) Wiatr robi sie niezmiernie silny, walczac glownie z nim mijamy zakole rzeki oraz zchodzace w jej nurt dwa "małe" lodowce...

 

Trasa robi sie BARDZO wymagajaca...

 

... wlasciwie caly czas podchodzimy utkanymi z ostrych głazów morenami.

 

 

 

Pogoda znow robi nam niespodziankę i gdy docieramy do celu na kilkadziesiat minut odsłania nam z chmur w całej swej okazałości majestatyczne zbocze Góry Fritzroy'a...

 

Nie mija kilka chwil i zrywa sie porywisty wiatr. Szkwały przechodza w potezne uderzenia. Gnane z coraz wiekszymi predkosciami powietrze nie moze znalezc ujscia z kotliny w ktorej obserwujemy Fitzroy'a i zaczyna szalec unoszac wode z juziorka. Na tafli tworza sie traby powietrzne i zaczynaja dziac rzeczy nieslychane. Male  strozki skalnych potokow znikaja zmienione przez tornado w mgliste obloki. Wieje szalenczo. Ciezko usiedziec nawet bedac oslonietym przez duze kamienie. Robi sie tak bardzo niebezpiecznie ze podejmujemy decyzje o ucieczce i zejsciu nizej. Okazuje sie ze bramy piekla dopiero sie otwieraja. Wiejacy z predkoscia grubo ponad 140kmh na godzine wiatr zaczyna w swych porywach... osuszac i zawracac sporych rozmiarow gorski potok. Niesamowity widok znikajacej z za kamieni wody, chwilowej rownowagi, odslonietego dna i skalistych progow wodnych. I znowu wieje minimalnie mniej a woda nadrabia zaleglosci i tak kilka razy na przemian. wojtkowi odlatuja z glowy okulary i juz wiecej ich nie zobaczy, gilbertowi tez spadaja na skaly, ale jak sie okazuje odnajdujemy je bez jednej z szybek. Trzeba zchodzic, trzeba uciekac bo to nie sa zarty....

Noc w obozie mija spokojnie, poranne sniadanie sklania nas do zmiany planow. Dzis nie zrobimy dwudziestu kilometrow po gorach aby zobatrzyc Fitzroya z drugiej strony tylko wybieramy alternatywny plan wyjscia na punkt widokowy.  O i co okaze sie przelomowe a o czym nizej - dzis na wniosek Kazia i Rafalka spimy w hoteliku a nie w namiotach. Jestesmy zmeczeni jak cholera...Yeah !!!!


 


 
- kto zgadnie co je Piecu?:)))

Ponizej kilka fotek z trekkingu ktorych nie udalo mi sie przypisac do tej historii:)

 


 


 

Ostatni rzut oka na Mount Fitzroy i...

 

Ostatnie kroki w El Chalten


Leniwy poranek, ma sniadanie gofry i nalesniki z Nutella (Seba wcale, ani kawaleczka, nic a nic a nic nie wciagnal:)))

 

Ostatnie wspolne zdjecie z Fitzroyem w tle...

 

i ruszamy w strone lotniska. Przed nami Urugwaj.


Teksty dnia:

Uwaga uwaga. To co opisze ponizej nie jest ani tekstem dnia, ani nawet memem. To jedno z bardziej donioslych wydarzen w prawie dziesiecioletniej historii Trzynastu:) 

A mianowicie, poprzez szereg taumatycznych doswiadczen, gdzie duzy wplyw mial camping Italiano wypowiadany od wielu lat cichy i niedosc wyraznie wybrzmiewajacy poztulat Rafalka "zeby zylo sie bardziej" znalazl podatny grunt. Gdzies wsrod lodowcow Patagonii, po dwoch tygodniach trekingu do tego glosu przylaczyl sie Kaziu. Nie trzeba bylo czekac nawet godziny, aby w gronie Trzynastu uksztaltowalo sie pierwsze stronnictwo polityczne czyli:

PARTIA PRZYJACIOL KOMFORTU
Prezes: Rafal
Wiceprezes: wybrany mimo ze zaocznie to jednoglosnie : Baron
Sekretarz: Kaziu

Cele statutowe:
 - walczenie o upgrady w hotelach, prowadzenie niezaleznego rankingu restauracji, hoteli i lokali rozrywkowych itp :))))

Idzie nowe. Jutro Buenos Aires:)

Kolejny odcinek naszego filmu tu:

https://youtu.be/sU3Jbqr8HMk



Tuesday, January 24, 2017

Dzien 12 - Na innej planecie (+film)

Dzis jedziemy na lodowiec Perrito Moreno, wyjazd wczesny, ale jestesmy jak nowo narodzeni po wypoczynku w normalnych lozkach hotelowych. Poznajemy nasza przewodniczke PAULE:) i ruszamy do Parque anacional Los Glaciares...

 

Juz po drodze robi sie naprawde malowniczo...

 

a po niecalej godzinie widzimy po raz pierwszy cel naszej podrozy.

 


Z daleka lodowiec wyglada na masywny, natomiast prawdziwa skala widoczna jest dopiero z bliska. Wysokie na prawie SIEDEMDZIESIAT metrow czoło. Na dodatek lodowiec bez ustanku trzeszczy i huczy. Lodowe masy walcza z grawitacja, z naporem milionow ton lodu napierajacego z tylu, same soba. I tak przez tysiace lat. Kruszacy sie na naszych oczach front lodowca powstal z płatkow sniegu trzydziesci kilometrow dalej w czasach gdy Krzysztof Kolumb odkrywał Ameryke! Pierwotna potęga o niewyobrażalnej skali i sile żywiołu.


 


 

nie możemy iść dalej, nie potrafimy. To inna planeta. 

 


 

Mimo ze ze na nalezacy do Swiatowego Dziedzictwa Przyrodniczego ( World Heritage Area ) Los Glaciares National Park znajduje sie w regionie kapryśnej pogodowo Patagonii zdarza się cud - podczas naszej wizyty w rezerwacie trafiamy na prawie bezchmurne niebo i cudowne słońce, którego światło wydobywa jaskrawe odcienie bieli lodowca na tle szmaragdowej wody i pierwotnego błekitu nieba. 

 

Około południa zchodzimy do pobliskiego portu gdzie małym stateczkiem przecinamy jezioro. 

 

Na drugim brzegu w oczekiwaniu na przewodnika obserwujemy majestatycza sciane lodowca po ktorego grzbiecie juz niebawem przyjdzie nam sie wspinac. Pomruki i trzaski masywu porownac chyba mozna jedynie do odglosow trzesienia ziemi. Wyczekujemy każdego grzmotu i następujacego po nim oderwania sie bryły lodowej kóra wywołujac fale znika na chwile w toni jeziora tylko po to aby wynurzyć się po chwili jako nowy byt w postaci góry lodowej. Rozstawiamy statywy, uruchamiamy specjalne tryby spowolnionej rejestracji obrazu i...  cierpliwie czekamy. Znów mamy dzis szczescie. Kilkusekundowe basowe dudnienie zwiastuje potęzny rozłam.  Na naszych oczach wychyla się, a następnie wpada do wody wysoka na kilkadziesiat metrów cała lodowa kolumna wielkości średniego wieżowca! Mimo że stoimy na przeciwległym brzegu to podrywamy sie do ucieczki. Bardzo zreszta słusznie, gdyż mała fala tsunami dociera chwile pozniej w okolice miejsca w ktorym stalismy i z wsciekloscia rozbija sie o skaliste brzegi..

Czas na glowny punk programu. Nasz przewodnik przygotowywuje nas do trekkingu po pierwotnym lodzie Perrito Moreno. Zakładamy raki ze stalowymi zębami na nasze trapery i wchodzimy na lodowiec.

 



Kluczac z wielka rozwaga miedzy na kilkadziesiat metrow glebokimi szczelinami...

 

... oraz licznymi strumyczkami krystalicznie czystej wody wchodzimy do świata kształtów i kolorów ktore ciężko jest ogarnac umysłem.

 

 

 

 



 

 


Jakby tego szczescia bylo mało to w drodze powrotnej spotykamy slynnego badacza-  glacierlologa z ktory jest raz na rok, dokladnie dzis, dokladnie w momencie naszej wycieczki wprowadza w masyw aparature pomiarowa. Kilka chwil wymiany uprzejmosci i dowiadujemy sie z pierwszej reki od naukowca z ogorzala i spalona od slonca twarza ciekawostek o dynamice przemieszczania sie mas lodu.

 

Tuz przed zejsciem spotyka nas nie lada niespodzianka...

 

... pierwszy raz w życiu pijemy whisky z lodem kilkadziesiat razy starszym od złotego trunku.


 

... w imieniu Trzynastu wznoszw toast za Wasze zdrowie!!!

Zchodzimy w pierwotny, przesadnie aż zielony las gdzie w smutku przychodzi nam  po raz ostatni spojrzec na NASZ LODOWIEC...

 


Przed zachodem słońca ruszamy zamyśleni w kierunku El Chalten. Dwiescie prawie kilometrow przez marsjanskie prawie krajobrazy mija nam nie wiadomo kiedy. 

 


 

Tomek montuje kolejny film, Seba zgrywa materiały z drona a ja pisze ten wpis do naszego bloga zbliżajac się powoli w kierunku majaczacego na horyzoncie szczytu Mount Fitzroy...

 

... jutro o poranku znow zarzucamy na ramiona plecaki i ruszamy na trzy dni w Andy...

Kolejny odcinek naszego Video Bloga:





Above and Beyond
over and out
Grzybek